niedziela, 17 czerwca 2018

"Ona ma siłę - nie wiesz, jak wielką"



Dziś będzie znów o rowerze, choć czas był intensywny i różnorodny pod względem dyscyplin sportowych - Triathlon Lwa i sztafeta (płynęłam - było bosko!), trening biegowy z grupą AF Team (byłam zachwycona - biega mi się coraz lepiej, a ja jestem coraz silniejsza). Nadszedł kolejny weekend i następne zawody - tym razem SOLID MTB w Lesznie. Szczególne pod względem walki, jaka intensywnie toczyła się w mojej głowie przynajmniej dwa tygodnie przed startem.

Od paru osób usłyszałam, że jest to najtrudniejszy wyścig ze wszystkich "solidowych" w całym cyklu - i się zaczęło. Najpierw spanikowałam i nie wiedziałam, czy jest sens w ogóle się zapisywać. Potem postanowiłam przygotować się najlepiej, jak tylko się da: niemal codziennie jeździłam na jedną z pobliskich górek, piachy, kamienie, nawet na podwórku ustawiłam sobie mały tor przeszkód, żeby nie bać się w terenie przeskakiwania korzeni :) Przy tym nie zaniedbywałam innych treningów, które rozpisywał mi Adam. Szło jak po grudzie, miałam wrażenie, że niczego się nie nauczę. Wiele razy miałam ochotę to rzucić, kolarstwo nie jest dla mnie - myślałam. W tej plątaninie emocji jedna myśl przewijała się bez przerwy: "to chcesz tak szybko się poddać? przecież nawet dobrze nie zaczęłaś, a już rezygnujesz?". Do tego towarzyszyły mi słowa Pauli, że kolarstwo wymaga wielkiej cierpliwości...
Startujemy!
Mimo niepowodzeń kontynuowałam treningi: czasem nieziemsko wkurzona, czasem bezsilna, a czasem znowu - załamana. Coś jednak nie pozwalało mi odpuszczać. Doczekałam się w końcu moich małych sukcesów: zaczęłam podjeżdżać na niemożliwą do zdobycia wcześniej górkę i przeskakiwać mały korzeń. Udawało mi się też dłużej stać na rowerze, zanim oparłam nogę na ziemi i zaczęłam się czuć na nim coraz lepiej, luźniej, nie byłam już taka spięta, a niektóre ćwiczenia zaczęły nawet mnie bawić. To wystarczało, żeby po raz kolejny wsiadać na rower i próbować dalej.
Najpiękniejszy moment - meta! :)
Walka w głowie trwała jednak nadal. Okropnie się bałam - po nieudanym starcie w Śremie wiedziałam już, jak mogą wyglądać zawody i że nie zawsze jest super... Do ostatniego dnia toczyłam boje ze sobą, by nie wycofać się i nie odpuścić tego startu. I tu - całkiem niespodziewanie - przypomniały mi się słowa Radka na koniec zgrupowania w Sokolcu: "Więcej wiary w siebie", i inne - które napisał do mnie przed startem w triathlonie: "walcz jak trzeba". Podziałało. Stojąc w sektorze w oczekiwaniu na start wiedziałam już, że będzie dobrze: mogę, potrafię, dam radę, ukończę ten wyścig i będę mieć z niego dużo radości. Będę walczyć, bo mam siłę.

Może to dziwne, ale - tak rzeczywiście się stało! Niemal całą trasę udało mi się przejechać (zgodnie z zaleceniami Adama - by nie zsiadać z roweru), nawet - wydawałoby się - trudne dla mnie zjazdy, piaszczyste odcinki czy wystające korzenie. A najbardziej zaskoczyłam sama siebie na tzw. singlach - bałam się tych wąskich, krętych ścieżek, a tymczasem był to element trasy, który najbardziej mi się podobał! Tempo nie było rewelacyjne i końcowy wynik nie należy do czołówki, ale - satysfakcja ogromna!
Dawno nie czułam tak wielkiej dumy! :)
Ten wyścig pokazał mi, jak wielka siła tkwi w mojej głowie i jak duży wpływ na to, co będzie się działo, mam ja sama. Owszem, brakuje mi umiejętności i doświadczenia - ale wciąż je zdobywam, przy wsparciu różnych osób, a przede wszystkim - samej siebie. To ja musiałam pokonać największą barierę - własny lęk, niepewność, brak wiary w swoje możliwości. To we mnie przewalały się tabuny emocji, ja zaciskałam zęby, by się nie rozkleić, musiałam wreszcie przekonać samą siebie, że trzeba wystartować i że to ma sens. Dziś jestem z siebie dumna: przygotowania do tego startu kosztowały mnie wiele, ale - warto było. Motywacja do dalszych treningów mocno wzrosła, moja pewność siebie - także :) A w dodatku - pokonanie całej trasy sprawiło mi mnóstwo radości. Czy można wymarzyć sobie coś piękniejszego dla początkującego kolarza? :)

piątek, 8 czerwca 2018

"Więc teraz serca mam dwa (...) i miłość po kres, i radość do łez"

Stało się, udało się - przebiegłam "Eleganta na 5"! Dzień po "Rajdach dla Frajdy", czyli Grand Prix Amatorów na Szosie (71 km w nogach - było bosssko!), w wielkim upale i na moje obecne możliwości - świetnym stylu. Biegłam spokojnie, cały czas wsłuchując się w sygnały płynące z ciała - ale nic niepokojącego się nie działo, ani w czasie biegu, ani potem - Rafał mówił, że wrócę do biegania i oto jestem! :) Szczęśliwa i pełna nadziei. I jednocześnie coraz silniejsza.

na trasie biegu (Przemo, dzięki za zdjęcie! :))

Po biegowym sukcesie Eleganta przez kilka dni walczyłam ze sobą, by nie zapisać się na kolejny najbliższy bieg :) Wiedziałam jednak, że zbyt duża intensywność może zniweczyć dotychczasową pracę i spowodować nawrót kontuzyjnych dolegliwości, zatem - z trudem, ale rozsądek zwyciężył i skupiłam się ponownie na realizacji mojego planu. Najbliższy biegowy cel to Pogoń za Wilkiem, a póki co - wspólne bieganie z grupą w Adrenalinie :)

po Biegu Elegant na 5 - z mężem :)

Minęły ponad dwa miesiące, odkąd realizuję treningi według planu, konstruowanego dla mnie przez Adama (@protrenujmy). Głównym celem na ten sezon jest szlifowanie formy rowerowej, zatem rower wypełnia najwięcej mojego treningowego czasu. Początki były dość skomplikowane - musiałam nauczyć się, że jak robię trening to nie oglądam w tym czasie ptaszków, nie podziwiam widoków, nie skupiam się na otoczeniu, lecz maksymalnie koncentruję na zadaniach, które mam akurat wykonać. W dalszym ciągu nie jest to łatwe, ale mam już "swoje" treningowe ścieżki, które służą do realizowania zadań - i zaczyna to działać :)

Druga rzecz, którą musiałam zmienić - to własny sposób na trenowanie. Do tej pory robiłam mnóstwo rzeczy, łapałam różne treningi, jak tylko coś mnie zainteresowało - natychmiast pojawiało się w moim planie treningowym. Efekt był taki, że często chodziłam zmęczona, dzień był wypełniony na maksa, a efekty z czasem coraz słabsze. Trudno zresztą oceniać efekty, skoro nie było jasno sprecyzowanego celu. Teraz uczę się, że czasem trzeba mieć dzień bez trenowania, czasem trening jest leki, a czasem - solidnie daje w kość.

Idealnie jest, kiedy można łączyć treningi z pracą :) Czasami dzień pracy jest podzielony, z przerwą na rower :)
 Realizowanie planu treningowego wymagało też ode mnie zaufania Adamowi - pierwsze tygodnie były dość trudne pod tym względem, bo wciąż miałam ochotę "wciskać" swoje pomysły, ale z czasem sama zaczęłam dostrzegać, że wszystko jest ułożone w taki sposób, który zapewnia mi odpowiednią intensywność trenowania przy jednoczesnym zachowaniu równowagi i regeneracji. Adam wie, co robi - a ja idę za tym. Kiedy trzeba - wspiera, a innym razem jego stwierdzenie: "trzeba ćwiczyć" jest jak "kopniak" do dalszej pracy, bo wiem, że do celu daleko... ;) Moje dni nadal są wypełnione po brzegi - ale tym razem mądrze :) Jest w tym porządek, jest cel, mogę spokojnie trenować wiedząc, że czuwa nad tym ktoś, kto właściwie mną pokieruje. Efekty są widoczne już teraz - jestem w stanie zrealizować każde zadanie z planu i wychodzi mi to coraz lepiej, do tego dołączam ćwiczenia techniki - haha, idzie słabiutko, ale od czasu zgrupowania w Sokolcu i tak jest już lepiej :) Zostawiłam też sobie pływanie - jako relaks, odpoczynek i wielką przyjemność - nie wyobrażam sobie bowiem lata bez jeziora!

pływam dla przyjemności - a czasem startuję w sztafetach triathlonowych ;))

Rower zawładnął mną bez reszty - kolarstwo górskie jest dla mnie ogromnie trudnym, wymagającym sportem, potrzeba do tego umiejętności, z jakich nie zdawałam sobie do tej pory sprawy. Budzi wielkie emocje - od ogromnej fascynacji po lęk, od radości po łzy bezsilności i niemocy, zupełnie skrajne, a wszystkie tak samo intensywne. Chyba jednak to, że jest tak trudno, jest jednocześnie siłą, która napędza mnie do działania, każe się nie poddawać i próbować dalej. Mam nadzieję że ta fascynacja potrwa jeszcze długo i przyniesie mi wiele niesamowitych przeżyć. Czasem porównuję rower z bieganiem - moją wielką, niegasnącą wciąż miłością. W bieganiu jest zdecydowanie spokojniej, dla mnie - dużo łatwiej, prościej... ale równie fascynująco. Mam zatem teraz dwa serca, dwie radości, dwie miłości - i to aż do łez :)

"Bo w tym życiu to nam jakoś życia ciągle mało"

Nie mówcie, że coś w życiu jest niemożliwe. Albo, że się nie da, nie uda, nie można... Ostatnie miesiące pokazują mi, że w ciągu krótkiego c...