środa, 25 kwietnia 2018

"To nic, to nic, to nic - dopóki sił, będę szedł, będe biegł, nie dam się!"

Dwa tygodnie - dwa różne światy, inne życia - a przecież obydwa moje. 

Rower - treningi pod fachowym okiem Adama, nowa sportowa rzeczywistość, nowa fascynacja, inny wymiar, kolejne doświadczenie. Podoba mi się, cieszę się, nie od razu treningi idą według planu, ale powoli łapię, o co chodzi, udają się kolejne próby, jest pięknie! 
Plan treningowy rozpisany na ramie - i lecimy! :)
W sobotę jadę na wycieczkę - biorę moją Melisę i mknę po szosie, odkrywam nowe ścieżki (nawet całkiem fajne trasy rowerowe, równy asfalt i mały ruch samochodowy). Zatrzymuję się na zdjęcia, podziwianie starej kapliczki, rozmawiam z panem przy sklepie w małej wiosce, wącham kwitnące drzewa, śmieję się do słońca... I wiem już, że takich chwil nie wykreślę z mojego kalendarza za nic w świecie. 
Kaplica / kostnica w Gorzyczkach
Plany treningowe, cele, zawody, adrenalina związana ze startami - to wszystko jest piękne, to wszystko wkręca, nęci i pochłania. Ale czas, kiedy jestem tylko ja, rower, wolność, przestrzeń, świat wokół mnie, kiedy nie patrzę na zegarek, nie mierzę tętna, nie obliczam kadencji, po prostu - jadę, podziwiam, oddycham, zachwycam się - to jest czas, którego nie da się zamienić na nic innego. 
 Miało być tak pięknie... I znowu dopadła mnie choroba, jakaś paskudna infekcja, która nie chciała odpuścić i po kilku dniach bronienia się wylądowałam jednak u lekarza, a potem w łóżku. Czując się jak w więzieniu, opłakując kolejne stracone zawody (Oborniki!!!) i zmarnowane w moim poczuciu dni, nie mogąc spać z powodu zawalonych zatok, pogrążyłam się w lekturze kolejnej książki o Wandzie Rutkiewicz. 
Wanda - moja inspiracja, motywacja, moja zagadka i nieustanna ciekawość
Nie wiem, czy sprawiła to nocna pora, choroba czy przytępiona bólem świadomość, ale nie potrafiłam oderwać się od liter. Wanda - od dawna dla mnie kobieta - inspiracja, motywacja i natchnienie - teraz znajdowała się tak blisko, że trudno było oddzielić rzeczywistość od treści książkowych, tkwiłam w pół-śnie, pół-jawie, pół-świadomości... Zatrzymałam się na Wandy "Karawanie do marzeń", projekcie, który pochłonął ją bez reszty, zawładnął jej myślami, emocjami, któremu podporządkowała wszystkie swoje działania. Mając świadomość, że uciekają jej siły, że czas płynie a ona ma coraz więcej lat, chciała koniecznie zrealizować swój plan. W pewnym sensie postawiła siebie pod ścianą. "W pogoni za kolejnymi szczytami straciła czujność i przekroczyła czerwoną linię. A kiedy się przesadzi, można liczyć już tylko na szczęście". I tego szczęścia w końcu jej zabrakło. 
Wolność, niezależność, przestrzeń - to jest właśnie rower :)
Zapadłam się w ten wątek... Mnie także od dłuższego już czasu towarzyszy myśl, że lata biegną i czas ucieka nieubłaganie. A marzeń coraz więcej i więcej, poprzeczka coraz wyżej, apetyt rośnie. Po co ja to robię? Jak zachować czujność, by nie przekroczyć tej czerwonej linii, nie stracić dystansu i rozsądku, nie zatracić się w pasji bez reszty? "Każde wielkie nawiedzenie: literatura, sztuka, miłość erotyczna i zarazem metafizyczna, góry czy inne zajęcie uprawiane z samozaparciem, jest afirmacją siebie, jest wielkim egotyzmem, jest śpiewem radości życia twórczego, ale bywa też paliwem do autozniszczenia, jest przyzywaniem śmierci jako ostatecznego ukojenia w lodowej jaskini na najwyższej grani". Czy tak? Może trzeba mi zwolnić, może nie czas już na rywalizację, mocne treningi, przekraczanie granic, pokonywanie słabości... Może trzeba - jak wtedy, w sobotę - cieszyć się po prostu ze spokojnej, rekreacyjnej jazdy? Z krótkich odcinków truchtanych powoli? Z pływania dla relaksu, czystej przyjemności? Po co od razu zawody, plany startowe, cała ta presja, adrenalina, emocje, wysiłek? Wciąga, nakręca, uzależnia, staje się obsesją.
...wspomnienie wspinaczki z Agnieszką (Krucze Skały) - nie sposób o tym nie myśleć czytając o Wandzie
"Nie ma racjonalnych powodów dla wielu wyczynów ludzkich" - czytam. I wiem też, że wszystko, o czym pisałam przed chwilą, cała ta rekreacja i spokój może kiedyś nadejdą - a może nie. Wanda nie potrafiła - nie chciała zwolnić. Ja też nie potrafię. I nie chcę. Po co mi to wszystko? "Najbardziej drażni ludzi to, że ryzykujemy życie dla czegoś, co wydaje się kompletnie bezużyteczne, nikomu niepotrzebne. Ale może to jest potrzebne tym, którzy to robią! Może oni po prostu potrzebują tego, żeby żyć." Możliwe, że gdyby Wanda odpuściła, zwolniła - żyłaby do dzisiaj. Możliwe też, że gdyby nie szybkie tempo i ten cały sport - ja nie zmagałabym się z kontuzją, nie walczyłabym teraz z chorobą, nie miała kalendarza wypełnionego po brzegi. Może byłoby mi łatwiej, lżej, spokojniej... Ale przecież nie można żyć bez powietrza. 

To prawda od lat - w górach jest absolutnie wszystko, co kocham :)
Łykam więc kolejną pigułkę, zużywam setną paczkę chusteczek do nosa i - cierpliwie czekam na moment, kiedy znów wyjdę na trening, stanę w sektorze startowym, wypłynę na szerokie wody. Świadoma swojego wieku i innych ograniczeń. Ale dopóki sił - trzeba żyć :)

czwartek, 12 kwietnia 2018

Moje sześć kilometrów szczęścia

Kolejny czas pełen wrażeń i nowych doświadczeń. Tym razem nic nie stanęło mi na przeszkodzie i pojechałam na planowane spotkanie z Wilczycami do Poznania. Warsztat z Katarzyną Witczyk - trenerem, psychologiem klinicznym, psychoonkologiem zapowiadał się ciekawie i mimo, że pogoda tego dnia kusiła bardziej na rower i do lasu niż do miasta - punktualnie zjawiłam się na miejscu spotkania.

Zajęcia zaplanowane były na trzy godziny. Dla mnie to dużo (siedzenie w jednym miejscu jakoś mi nie służy ;)), jednak czas upłynął niespodziewanie szybko. Ale też treści było sporo: jak reagujemy pod wpływem stresu, co dzieje się wtedy z naszym ciałem, jak czynniki stresogenne wpływają na powstawanie chorób... Uwaga została poświęcona szczególnie nowotworom, co zainteresowało mnie tym bardziej, że w mojej rodzinie zachorowały najbliższe mi osoby, a ja sama stałam się ogromnie uważna i wyczulona na ten temat. Z wielkim zainteresowaniem (choć początkowo przerażeniem) słuchałam o żywności, kosmetykach, konserwantach i ich wpływie na nasze zdrowie. Powiedzenie "Jesteś tym, co jesz" nabrało nowego znaczenia i głębszego wymiaru :)

Wilczyce w komplecie :)
Interesujący przekaz, ciekawe treści, dynamiczne tempo zajęć, prowadzenie wymagające od nas, uczestników zaangażowania i aktywności - wszystko to sprawiło, że opuszczałam zajęcia z poczuciem niedosytu, ale też ogromną satysfakcją. Na koniec nieźle się bawiłam uczestnicząc w zadaniu, w którym miałam do odegrania rolę konstruktora... wieży, która okazała się być triathlonowym pucharem :) Pomysłów na interpretację budowli z kolorowych, plastikowych klocków miałam coraz więcej i naprawdę trudno było mi wyjść ze swojej roli! Było bardzo ciekawie i mam nadzieję, że to nie ostatnie spotkanie z panią Kasią :) 
radość tworzenia :)
Nadszedł weekend i - kolejne rowerowe zawody. Start w Dolsku - tym razem pominę opis całej imprezy (w końcu to blog dotyczący biegania ;)), dla mnie był to piękny wyścig, mnóstwo emocji, cudowna pogoda i malownicza, przepiękna okolica! Byłam zachwycona :) Poziom ekscytacji i rowerowej fascynacji wzrósł jeszcze bardziej po wizycie u Adama i profesjonalnym ustawieniu moich rowerów. Mimo, że z mojego MTB nie da się zrobić roweru sportowego (kiedy go kupowałam, nie wiedziałam jeszcze, że będę się ścigać - miał być rowerem rekreacyjnym ;)), Adam "wycisnął" z niego co się dało i po zmianie ustawień efekt zaskoczył mnie ogromnie: dużo lżejsza jazda, więcej siły pod nogą, wygodniejsza pozycja... To samo było z moją niedawno zakupioną "szosą". Aż chce się jeździć :) 
Bikefitting u Adama
Opętana myślą o rowerowych treningach, kolejnych startach, planowaniem dłuższych tras, między rowerem, pracą a kettlami (bo coraz bardziej podobają mi się te żelastwa ;)) - pomknęłam jeszcze na trening grupy biegowej do Adrenaliny. Ostatnio dająca ciągle o sobie znać kontuzja nie pozwalała mi na podejmowanie prób biegowych. Tym razem poszłam i... przebiegłam cudowne, piękne, spokojne sześć kilometrów! Sześć kilometrów - tak niewiele, a dało mi tyle szczęścia! Na początek - niedowierzanie grupy ("To dzisiaj z nami biegniesz??"), potem delikatne truchtanie, ostrożnie, by nie wywołać bólu, trochę ze strachem na plecach... Potem coraz śmielej, odważniej, by zakończyć całkiem fajnym tempem - dawno nie biegłam tak szybko :)
z grupą biegową AF Team :)
 Dobrze czułam się w grupie, biegło mi się rewelacyjnie, w nogach czułam taki zapas mocy, że mogłabym biec szybciej i szybciej... Rozsądek kazał jednak trzymać umiarkowane tempo :) Wróciłam do domu z przekonaniem, że "Pogoń za Wilkiem" jest moja! :) Przestałam myśleć o tym, że nie mogę biegać na długich dystansach - mogę pokonywać krótkie odcinki i to jest baaardzo przyjemne! Nie muszę chyba dodawać, co powoduje zmiana w myśleniu z "nie mogę" na "mogę"... Kolejny trening biegowy za tydzień! Tymczasem wracam do moich rowerów... 

"Bo w tym życiu to nam jakoś życia ciągle mało"

Nie mówcie, że coś w życiu jest niemożliwe. Albo, że się nie da, nie uda, nie można... Ostatnie miesiące pokazują mi, że w ciągu krótkiego c...