czwartek, 29 marca 2018

Rowerowy zawrót głowy

Blog miał być o przygotowaniach do biegu, a tymczasem minął kolejny tydzień... bez biegania. Wszystko jednak zmierza w dobrym kierunku i Wilczyca staje się coraz silniejsza, coraz bardziej gotowa do startu.

Po "odpuszczeniu" Chojnika sprawy zaczęły nabierać tempa i zapisałam się na pierwszy rowerowy start w tym sezonie. Trochę wcześniej niż planowałam, ale chęć pojechania w gronie wielu znajomych zwyciężyła - znalazłam się na liście SOLID MTB Krzywiń.

Emocje, jakie towarzyszyły mi w dniu wyścigu, są trudne do opisania: ekscytacja, radość, ciekawość mieszały się z niepewnością, strachem, obawą przed porażką już na początku sezonu. Chodząc wśród tylu kolarzy czułam się trochę jak nie z tej bajki, jakby ten świat jeszcze nie był mój, a powody mej obecności tam - nie do końca wiadome. Kiedy jednak stanęłam w swoim sektorze w oczekiwaniu na start, wszystko stało się jasne: będę się ścigać!
Przed startem - z Agnieszką :)
Pierwsze kilometry nie nastroiły mnie pozytywnie: błoto na trasie okazało się większe niż sobie wyobrażałam, na dodatek zaliczyłam spektakularny upadek w sam środek ogromnej "glajdy" (nie ostatni zresztą w tym wyścigu). Dalej było jeszcze gorzej: miałam problemy z siodełkiem, które wskutek upadku się poluzowało i musiałam zatrzymywać się kilka razy, zanim udało mi się przywrócić je do wyjściowego stanu. Na jednym z największych podjazdów spadł mi łańcuch, co też spowodowało opóźnienie... Katastrofa była blisko, moje myśli stawały się coraz czarniejsze... Na szczęście, w pewnym momencie przypomniałam sobie słowa Pauli z treningów: "Pamiętaj, że głowa odpuszcza pierwsza". Bardzo szybko "przestawiłam" swoje myślenie: jestem silna, dobrze przepracowałam zimę, dam radę, to tylko łańcuch i błoto :) Nie wiadomo, czy zadziałało parę zdań wypowiedzianych do siebie, czy endorfiny już zaczęły krążyć we krwi, ale - udało się! Mimo paru utrudnień po drodze, przejechałam trasę z zachwytem w sercu. Na metę wpadłam ze sporym zapasem mocy pod nogą i ogromnym entuzjazmem. Znowu czułam się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
na mecie :)

Czasem trudno jest podjąć decyzję, ale kiedy już ją podejmiemy - nagle pojawia się spokój i jasność myślenia, a wiele rzeczy wokół nas wydaje się nam sprzyjać. Tak było i teraz. Za decyzją o tym, że sezon będzie rowerowy, poszły kolejne: o indywidualnym planie treningowym, profesjonalnym ustawieniu roweru, udziale w zgrupowaniu MTB... Niespodziewanie też udało mi się znaleźć rower szosowy - "szosy" poszukiwałam od jakiegoś czasu, aż wreszcie trafiłam na idealną dla mnie - zakochałam się w niej od początku i od razu wiedziałam, że muszę ją kupić :)
na trasie MTB Krzywiń
Rower zawładnął mną bez reszty. Chwilami zastanawiam się, po co ja to robię? Nie jestem już młoda... W moim wieku nie czekają mnie pewnie spektakularne wyniki, szczyty sławy czy wielkie osiągnięcia. Nowa pasja pochłonęła już też sporo finansów, a to dopiero początek drogi... Czy to ma sens? Wreszcie - czy to nie jest chwilowe zachłyśnięcie się, fascynacja, która wypali się wraz z pierwszymi porażkami i napotkanymi trudnościami? Kolarstwo to skomplikowany sport, dużo trudniejszy dla mnie niż bieganie, wymagający. Praca na długie lata. Na ile wystarczy mi sił, zdrowia, samozaparcia?

Wszystkie te pytania plątały się w mojej głowie w ciągu minionego tygodnia. Znowu w krótkim czasie wydarzyło się tak wiele... Decyzję jednak podjęłam i postanowiłam w niej trwać. Nie wiem, co będzie dalej, ale teraz jedno jest pewne: rower uratował mnie przed pogrążeniem się w smutku i żalu z powodu niemożności biegania, uchronił przed załamaniem, sprawił, że wstąpiło we mnie nowe życie, siły, świeżość i energia.
pierwsze próby na "szosie"
A co to ma wspólnego z bieganiem? Pozornie, bardzo dużo. Jestem aktywna. działam. Moje ciało i psychika stają się coraz silniejsze. Pokonuję kolejne przeciwności, a chwile, kiedy wjeżdżam na metę dają poczucie, że mogę wszystko. A skoro wszystko - to biegać także mogę :) Wystartuję w "Pogoni za Wilkiem" i innych biegach (choć w tym sezonie będzie ich niewiele).

To rower powoduje, że chce mi się walczyć, działać, żyć. Mam nowe cele, wyzwania - i to pozwala mi na spokojne zajęcie się kontuzją i powrotem na biegowe szlaki bez presji, bez ciśnienia, bez przeżywania kolejnych frustracji. Powoli, małymi krokami, nie za wszelką cenę. Mam co robić. A bieganie wróci. Na pewno (Rafał obiecał :)) P.S. Próby biegowe są także w moim nowym grafiku :)

środa, 14 marca 2018

"Do biegania jeszcze wrócimy. To ci kiedyś obiecałem"

...Wydaje się aż niemożliwe, że tyle wydarzyło się w mojej głowie w ciągu zaledwie tygodnia...

Na Chojnik - Karkonoski Festiwal Biegowy zapisałam się  tak szybko, jak tylko można było to zrobić. Powodów miałam kilka: podobała mi się ubiegłoroczna trasa, atmosfera podczas całych zawodów, rewelacyjny klimat na mecie, organizacja... A przede wszystkim chciałam pokonać ten dystans jeszcze raz, tym razem biegnąc, i oczywiście w lepszym czasie :)  Byłam pewna, że tym razem kontuzja nie przeszkodzi mi w osiągnięciu celu.

Z początkiem roku zaczęły pojawiać się pierwsze wątpliwości. Co prawda, z każdym tygodniem ogólnie funkcjonuje mi się coraz lepiej, nawet w bieganiu widać już postępy i to, co kiedyś było niemożliwe (na przykład pokonanie dziesięciu kilometrów) teraz zaczyna już wychodzić... Jasne jest jednak, że do powrotu na długie dystanse jeszcze daleka droga.
Nad Chojnikiem pojawiał się zatem coraz większy znak zapytania.

I tu mała dygresja: nauczyłam się już, że trzeba czytać to, co podpowiada życie, wsłuchiwać się w swoje serce, ufać temu, co mówi mi intuicja. Nauczyłam się, że jeśli nie mogę zrobić czegoś teraz to nie znaczy, że należy odpuszczać, ale też - że nie warto dążyć do celu za wszelką cenę, bo wtedy można przeoczyć coś bardzo ważnego, co akurat dzieje się w międzyczasie. Można powiedzieć, że ta "nauka" to jeden z efektów mojej kontuzji. A takich korzyści mam jeszcze wiele :)

Wracając do treningów i planów biegowych... W ostatnim czasie kolejna próba pokonania kilku kilometrów zakończyła się niepowodzeniem i ponownym bólem. Trudno powiedzieć, czy górę wzięło zmęczenie, niewystarczająca regeneracja czy też osłabienie po przebytej grypie - dość, że pojawiła się kolejna frustracja, a we mnie coś się zbuntowało. Poczułam, że robię coś na siłę, wbrew mojemu ciału, za wszelką cenę. Jednocześnie miniony czas to kolejne fascynacje rowerem, radość z treningów FTI, odkrywanie, jakie ciekawe jest kolarstwo i ile jeszcze kryje przede mną tajemnic... To plany rowerowych startów i treningów na dalsze, wiosenno-letnie miesiące... To pierwszy sukces w staniu na piłce - zadaniu, które wyznaczył nam Adam na treningach motorycznych, a które wydawało mi się nie do zrealizowania... Ten sukces dodał mi skrzydeł i pokazał po raz kolejny, ze niemożliwe nie istnieje :)
coraz bardziej udane próby stania na piłce :)
Im więcej było radości i sukcesów w innych dziedzinach, tym bardziej czułam, że przez nieudane próby biegowe i frustrację nimi spowodowaną odbieram sobie radość z innych aktywności. Nie chciałam tego.

Nadeszła niedziela i piękna, wiosenna pogoda. Nie mogłam odmówić sobie wyjazdu w teren. Trasa okazała się trudniejsza niż myślałam, wszędzie było mnóstwo błota, rower grzązł i chwiał się dość mocno, a jazda była naprawdę męcząca. Udało mi się jednak pokonać trasę bez upadku, co kiedyś byłoby niemożliwe. Poczułam bardzo mocno, że przepracowana wytrwale zima teraz zaczyna dawać pierwsze efekty. Do domu wróciłam z błotem nawet w zębach i uszach, ale - szczęśliwa. Nagle też wyklarowała mi się myśl, że nadchodzący sezon będzie przede wszystkim rowerowy.
Nie znaczy to, że t y l k o rowerowy. Mam przecież w planie kilka biegów (w tym Pogoń za Wilkiem), sztafety triathlonowe... no i Chojnik...
rower podczas niedzielnej wyprawy :)
 Sprawy zaczęły przybierać szybszy obrót w momencie, kiedy organizatorzy Chojnika zamieścili ogłoszenie o poszukiwaniu wolontariuszy, którzy będą pomagać przy organizacji biegu. Myśl o takiej dla mnie roli błyskawicznie zakiełkowała w mojej głowie i... nie odpuszczała :)
Przez kilka dni chodziłam opętana wizją Chojnika, wolontariatu, roweru i dalszych planów treningowych, próbując wsłuchiwać się w to, co podpowiada mi serce, dając sobie czas na rozpoznanie i decyzję, co będzie dla mnie najlepsze. Takie analizy nie były możliwe jeszcze rok temu - to kontuzja nauczyła mnie pokory i słuchania...

Nie wiem dokładnie, w którym momencie - może po tej niedzielnej wyprawie? - stało się dla mnie jasne, że w tym roku bieg na Chojnik zostawiam dla kogoś innego. Góra na mnie poczeka. Pobiegnę tam w przyszłym roku albo za dwa lata, ale - jeszcze nie teraz. Teraz mam plany rozwoju rowerowego, w który chcę i mogę wkładać swój cały wysiłek, bo nie powoduje to bólu i odnawiania się kontuzji. Mogę dawać z siebie wszystko, widzę efekty, poza tym ten sport bardzo mnie "wkręca" :) Teraz mam krótsze biegi - Pogoń za Wilkiem, Bieg na Wielką Sowę i parę innych - są jak najbardziej w moim zasięgu, by wystartować, rywalizować, mieć satysfakcję z wbiegnięcia na metę i - co najważniejsze - nie kosztem zdrowia. Wreszcie - teraz mam crossfit, moje nowe odkrycie (zaczynam lubić ciężary ;)), mam pływanie, które sprawia mi mnóstwo frajdy, a zbliżający się sezon pływacki już teraz wywołuje radosny dreszczyk emocji na moich plecach :)

Od momentu podjęcia tej decyzji wszystko stało się nagle jasne, zrozumiałe, wizja dalszej pracy prosta i oczywista :) Niesamowite, uwalniające, wyzwalające doświadczenie!

Nie mogę nie wspomnieć o nieustannym wsparciu Rafała. Od samego początku nie powiedział ani słowa na temat mojego biegu na Chojnik - że nie powinnam, że to niewskazane itp. Cały czas wspiera, wzmacnia, leczy. Wiedziałam, że uszanuje moją decyzję, jakakolwiek będzie. Że niczego nie nakaże - ani nie zabroni. Wiedzieliśmy oboje, że Chojnik jest celem, który może motywować do pracy, dawać siłę do podejmowania prób, pozwalać na dążenie do przodu. Ale też - że istnieje ryzyko, że stanie się powodem frustracji i "biegowej depresji", kiedy nie będzie się udawać pokonywać przeszkód, jakie "funduje" mi moje ciało.

Ostatnio Rafał napisał: "Nie ma rzeczy niemożliwych, tylko czy nie lepiej zdrowie zachować dla innych aktywności? A do biegania jeszcze wrócimy. To ci kiedyś obiecałem". Kiedy teraz ja piszę te słowa, nie potrafię ukryć wzruszenia. Obiecał - to prawda. I wiem, że tak będzie. Nie wiem tylko, kiedy. Ale przecież już powoli udaje mi się wracać. Bedą treningi z grupą biegową w Adrenalinie, będzie Pogoń za Wilkiem, będą inne, mniejsze biegi. A kiedyś będzie i Chojnik, i inne wymarzone trasy. Jak Rafał powiedział, że wrócimy, to wrócimy :) Zaufałam mu już kiedyś, podczas pierwszych wizyt w jego gabinecie, nie mając pojęcia, że można tak bardzo zaufać specjaliście :) I ufam do tej pory. To doświadczenie zaufania i ogromnego, mądrego, wyważonego wsparcia uważam za jedną z piękniejszych rzeczy, jakie przytrafiły mi się w życiu. Kolejna korzyść z kontuzji :)

Dziś jestem szczęśliwa - mimo, że nie biorę udziału w moim wymarzonym biegu. Znowu czuję, że oddycham, wewnątrz mnie jest spokój, pewność, radość i spełnienie. Już niedługo pierwsze rowerowe starty - emocje przybierają na sile! A na Chojniku i tak będę (zgłosiłam się jako wolontariusz) - może uda mi się spotkać na trasie Rafała (biegnie!) i nalać mu do kubka wody? ;) Jedno jest pewne: będę tam! :)

...Odpoczywam po pracowitym, intensywnym, treningowym tygodniu. Był to także tydzień ważnych decyzji i kolejnych zmian w mojej głowie. Biorę oddech i ruszam dalej w drogę - Waleczna Wilczyca się nie poddaje :)

Burzliwy to związek

Bieganie... kocham je za wolność. Kiedy biegnę - jestem tylko ja, moje myśli, oddech, ciało, emocje... Nie ogranicza mnie nikt i nic. Trochę to podobne do latania w przestworzach - chłonę świat każdą komórką, mam poczucie, że jestem z nim jednością. Wielki odlot :) Nie potrzebuję niczego oprócz butów, które mam na nogach i plecaka na wodę i przekąski :) Jestem odpowiedzialna tylko za siebie.

Z rowerem wciąż jest trochę inaczej. Uwielbiam wiatr na twarzy, prędkość, możliwość pokonania wielu kilometrów w bezpośredniej bliskości z naturą, powietrzem, zapachami, widokami... Wciąż jednak jestem ja - Marta i on - Rower. Są chwile, kiedy czuję, że jesteśmy MY - moje ruchy są jednym z ruchami pedałów, moje ciało wpasowuje się idealnie w rowerowy kształt, wydaje mi się nawet, że on oddycha ze mną... Czasem zgrzyta na mnie wkręcając gałązkę w szprychy, niekiedy kaprysi i woła o szczególną troskę, innym razem domaga się bardziej zdecydowanego prowadzenia, by za chwilę pisnąć hamulcem o łagodniejsze traktowanie... Burzliwy to związek. Znajomość rozpoczęta z niemożności biegania, zatem już na wstępie na trudnej pozycji, bo biegowa miłość nie rdzewieje i wciąż tęsknota mnie zżera... Jednak uczę się rozumieć rower, a kiedy się to udaje, on odwdzięcza się doświadczeniem wolności, które tak dobrze znam z biegania :) Tutaj jednak jestem odpowiedzialna za nas dwoje. Fascynujące to, choć trudne ogromnie. 

"Bo w tym życiu to nam jakoś życia ciągle mało"

Nie mówcie, że coś w życiu jest niemożliwe. Albo, że się nie da, nie uda, nie można... Ostatnie miesiące pokazują mi, że w ciągu krótkiego c...